Jak było ?
Niesamowite doświadczenie i ogrom wiedzy zdobyłam podczas wyjazdu do Azji na staż kliniczny. Gdy dotarłam do prowincji Chiang Rai na północy Tajlandii - nie wiedziałam czego się spodziewać... ale jedno czułam - ekscytację i pewność tego, że jestem w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze! Spełniam swoje marzenie a zarazem cel zawodowy. Czasem nie było łatwo, czasem musiałam wyjść poza własny komfort, zaakceptować różnice żywieniowe czy kulturowe, a pod koniec pobytu tęsknota za rodziną mocno już doskwierała.
Gdzie odbywałam staż kliniczny?
Ogromny Uniwersytet Mae Fah Luang a na nim Wydział Medycyny Chińskiej, gdzie studenci uczą się zawodu lekarza. Praktyki głównie odbywają w Szpitalu Integracyjnym, gdzie leczy się jedynie metodami naturalnymi, czyli Akupunktura, Terapie manualne, Ziołolecznictwo, bańki chińskie, moxa, guasha, masaż, rehabilitacja. Po 6 latach otrzymują stopień Doktora Medycyny Chińskiej. Właśnie w tym szpitalu przez miesiąc spędzałam każdy dzień na oddziale, obserwując, doświadczając i sama wykonując zabiegi.
Większość personelu na poziomie komunikatywnym znała angielski. Większość lekarzy, z którymi miałam kontakt, biegle rozmawiali po angielsku, dlatego nie było żadnego problemu, aby się zrozumieć. Oczywiście czasami zdarzały się śmieszne sytuacje, gdzie brakowało jakiegoś słowa, albo chwilkę zajęło, aby prawidłowo przekazać znaczenie.
Każdego tygodnia byłam pod opieką innego doktora. Dzięki temu poznałam różne zakresy specjalizacji. Jeden z lekarzy zajmował się w większości pacjentami bólowymi a inny pacjentami poudarowymi. W ten sposób poznałam wiele technik akupunkturowych w wielu przypadkach. Na stażu także aktywnie poznawałam dział farmacji, gdzie przygotowuje się mieszanki ziołowe, kompresy, maści, gotowe odwary czy nawet tabletki. Nauczyłam się zgodnie z receptą odmierzać zioła. Poznałam nowe receptury i mogłam poszczególne zioła dotknąć czy powąchać.
Gdzie spałam?
W niedużej odległości od kampusu uniwersyteckiego, znajdowały się akademiki studenckie. Tam też się zatrzymałam na cały swój pobyt. Przyznam szczerze, że warunki były prawdziwie "studenckie" - mega twarde łóżko, bez pościeli (jedynie cienki kocyk), biurko, krzesło i szafa. Toaleta z odpadającym zlewem, a prysznic był jedną powierzchnią z sedesem. Dużym plusem była klimatyzacja i mimo wszystko wesoło wspominam.
Co jadłam?
Każdego dnia, po śniadaniu zjedzonym na studenckiej stołówce, pędziłam minibusem prosto do szpitala. Zawsze o 12, cały personel szpitalny miał godzinną przerwę na obiad. Na miejscu można było zjeść obiad na stołówce lub zamówić na dowóz. W każdą środę oraz piątek, na kampusie odbywał się food market, gdzie zawsze szłam zakupić świeże owoce oraz jedzenie na obiad/kolację. W inne dni musiałam wybrać się trochę dalej, do pobliskiego miasteczka, gdzie również odbywały się do wieczora stragany z jedzeniem. Nie ukrywam, że zmiana przyzwyczajeń żywieniowych, była dla mnie trudna. Ryż pojawiający się w każdym daniu był dla mnie wyzwaniem. Tak samo smażenie prawie wszystkiego, głównie wieprzowiny i dodawanie do wszystkiego cukru. Oczywiście dla chcącego nic trudnego, starałam się znaleźć najlepsze rozwiązanie z tej sytuacji. Duże ilości wody były podstawą a świeże owoce ratowały najczęściej.
Kultura tajska ?
Kraj uśmiechniętych ludzi. Dużo można się od nich nauczyć. Ja nabrałam jeszcze większej pokory, do tego co mam. Ludziom w Tajlandii naprawdę się nie przelewa. Jeśli jeździsz jedynie do miejsc turystycznych, to nigdy na Phuket czy w Bangkoku nie zobaczysz prawdziwego życia w tym kraju. Mimo, że chodzą cały rok przeważnie w plastikowych klapkach, byle jakich ubraniach, ciężko pracują, mało zarabiają, często to praca fizyczna - to nie poddają się, są sympatyczni i pomocni.